Przykro mi, ale...

Miał być blog dla rodziny, znajomych i nieznajomych z małymi dziećmi. Wiele bliskich mi osób dowiedziało się o nim. Siedziałem więc, wymyślałem, szperałem, pisałem, publikowałem. Tymczasem, po blisko trzech miesiącach okazało się, że nikt nie ma czasu na to, żeby to wszystko czytać. Nawet w zimowe weekendy. Czyli, tak naprawdę poświęcałem swój czas na pisanie do szuflady. Ale nie o ten czas mi chodzi. Przede wszystkim jest to nie tylko frustrujące lecz i bardzo przykre czekać po każdym opublikowanym artykule na jakąkolwiek reakcję i całymi dniami ... nic. Mam wrażenie, że także nieliczne komentarze Agaty były przeze mnie siłą wymuszone. Nie wiem nawet czy to co wymyślam i proponuję ma jakiś sens, czy się komuś podoba, do czegoś przydaje. Wygląda na to, że nie.
Zaprzestaję więc regularnej publikacji. Jak mnie najdzie wena to wówczas może coś wrzucę...


środa, 26 lutego 2014

Filatelistyka i poczta - odcinek pierwszy

Na początku zapraszam Was do przeczytania fragmentu książki Hugh Loftinga (czytaj: hju loftina), w przekładzie Janiny Mortkowiczowej, pod tytułem 


„Poczta Doktora Dolittle”

ROZDZIAŁ IV


KRÓLEWSKA POCZTA W FANTIPPO



Urząd pocztowy królestwa Fantippo była to dziwna instytucja. Zresztą należy przyznać, że samo istnienie urzędu pocztowego oraz regularne roznoszenie listów było czymś nadzwyczajnym w dzikim, afrykańskim państwie. Powstała zaś ta poczta w taki oto sposób. Na kilka lat przed podróżą doktora Dolittle w większości cywilizowanych krajów świata bardzo dużo mówiono o połączeniach pocztowych i o tym, ile ma kosztować przesyłka listów w kraju i za granicę; umówiono się wówczas, że koszty przesyłki z jednej części Anglii do drugiej powinny wynosić jednego pensa. Za bardzo grube listy musiano naturalnie płacić więcej. Potem ktoś wymyślił znaczki pocztowe: o wartości jednego pensa, dwóch pensów, po dwa i pół pensa, sześciopensówki i po szylingu. Każdy znaczek miał inny kolor i były na nich bardzo ładne rysunki albo i portrety Królowej, niektóre z koroną, inne bez korony na głowie. Potem Francja, Stany Zjednoczone i wiele innych państw zaczęły robić to samo, tylko że za te znaczki płacono innymi pieniędzmi i ozdabiano je podobiznami ich własnych królów, królowych i prezydentów.

I oto zdarzyło się pewnego dnia, że do wybrzeża zachodniej Afryki przybił statek i przywiózł list dla Koka, króla Fantippo. Król Koko nie widział nigdy przedtem znaczka pocztowego; przywołał białego kupca, który przebywał w jego stolicy, i zapytał go, czyja to twarz narysowana jest na znaczku.

Biały kupiec wytłumaczył mu całą historię poczty i państwowej sieci urzędów pocztowych i powiedział, że jeśli w jego ojczyźnie, Anglii, chce się wysłać list do jakiejkolwiek części świata, wystarczy przykleić na kopercie znaczek z wizerunkiem Królowej i wrzucić list do skrzynki pocztowej znajdującej się na najbliższym rogu ulicy, a list dojdzie na pewno na miejsce swego przeznaczenia.

- Aha - powiedział król - nowe czary! Doskonale! Potężne królestwo Fantippo będzie także miało urząd pocztowy, a moje pogodne, piękne oblicze ozdobi wszystkie znaczki! Użyjemy jeszcze większych czarów i nasze listy będą prędzej dochodziły na miejsce.

I król Fantippo, który był bardzo próżny, kazał sporządzić mnóstwo znaczków pocztowych ze swoim wizerunkiem, niektóre z koroną, inne bez korony, jedne uśmiechnięte, inne ze zmarszczoną brwią, jedne na koniu, inne na rowerze. Ale najdumniejszy był ze znaczka dziesięciopensowego, który przedstawiał go grającego w golfa, grę, której się nauczył od kilku Szkotów poszukujących złota w jego królestwie.

Kazał także zrobić skrzynki pocztowe, zupełnie takie same jak te, które mu opisał kupiec, umieścił je na rogach ulic i powiedział swoim poddanym, że wystarczy tylko nalepić znaczki na listy i wrzucić je do tych skrzynek, aby zawędrowały na krańce świata.

Ale niebawem ludzie zaczęli się uskarżać, że ich oszukano. Zapłacili rzetelnie za znaczki, zaufali ich sile czarodziejskiej i wrzucili listy do skrzynek, tak jak im powiedziano. Tymczasem pewnego dnia krowa wpadła na jedną ze skrzynek i rozwaliła ją, a wtedy okazało się, że wszystkie listy, które ludzie wrzucili, leżały tu najspokojniej i nie myślały nigdzie powędrować.

Król bardzo się rozgniewał, przywołał białego kupca i powiedział:

- Oszukałeś Moją Królewską Mość. Te znaczki, o których mi opowiadałeś, nie mają żadnej mocy czarodziejskiej. Wytłumacz mi to.

Wtedy kupiec powiedział, że listy wędrują nie z powodu jakiejś siły czarodziejskiej znajdującej się w znaczkach i skrzynkach. Prawdziwe urzędy pocztowe mają listonoszy, którzy wyjmują listy ze skrzynek. I w dalszym ciągu rozmowy objaśnił królowi wszystkie czynności urzędu pocztowego. Król, który był bardzo upartym człowiekiem, obstawał dalej przy tym, że Fantippo musi mieć swój urząd pocztowy, zamówił więc w Anglii setki mundurów i czapek i ubrał w nie swoich czarnych poddanych, którzy mieli spełniać czynności listonoszy.

Ale czarnym ludziom było za gorąco w ciężkich mundurach, bo wobec upałów panujących stale w Fantippo, jedynym ich ubraniem dotychczas były sznury paciorków. Zrzucili więc spodnie i kurtki i nosili tylko czapki. Uniform listonosza w Fantippo składał się więc teraz z ładnej czapki, sznura paciorków i torby.

Odkąd król Koko miał już listonoszy, urząd poczty w Fantippo zaczął rzeczywiście pracować. Listy ty wyjmowane ze skrzynek i wysyłane, gdy przybył statek, a nadchodząca poczta była roznoszona po domach w Fantippo trzy razy dziennie. W urzędzie pocztowym panował największy ruch w całym mieście.

Ale ludzie w zachodniej Afryce mają osobliwy gust. Ponad wszystko lubią pstre kolory. I kilku elegantów z Fantippo zaczęło odklejać znaczki z listów i przystrajać się w nie. Wyglądali bardzo efektownie i oryginalnie i taki strój był wysoko ceniony przez tuziemców. Mniej więcej w tym samym czasie w cywilizowani świecie powstał istny szał zbierania znaczków pocztowych. We wszystkich krajach ludzie zaczęli kupować albumy i wlepiać do nich znaczki. Rzadki taczek był w wielkiej cenie.

Pewnego dnia dwóch takich zbieraczy przyjechało do Fantippo. Znaczek, którego obaj poszukiwali do swoich kolekcji, był to „czerwony dwu i półpensowy Fantippo”, którego król nie pozwalał wypuszczać, gdyż uważał, że wygląda na nim nieładnie. Wskutek tego, że rozpowszechnianie tego znaczka było zakazane stał się bardzo rzadkim okazem. Gdy ci dwaj przybysze zeszli ze statku na ląd, podszedł tuziemiec, żeby im odnieść walizki. I w tejże chwili przybysze zauważyli na piersi tragarza „dwu półpensowy czerwony Fantippo”. Obaj zbieracze chcieli ten znaczek kupić, a że każdy chciał go koniecznie mieć w swoim zbiorze, zaofiarowali w krótkim czasie bardzo dużą sumę, prześcigając się wzajemnie.

Kiedy król Koko usłyszał o tym, odwiedził jednego ze zbieraczy i zapytał go, dlaczego ludzie ofiarowują tak wysoką cenę za stary, zużyty znaczek. Biały opowiedział o nowej namiętności zbierania znaczków pocztowych, która ogarnęła cały cywilizowany świat. Jakkolwiek król Koko był zdania, że cały cywilizowany świat oszalał, doszedł jednak do wniosku, że zrobi daleko lepszy interes sprzedając znaczki do zbiorów niż do listów w urzędzie pocztowym. Odtąd ilekroć zjawiał się jakiś statek w porcie Fantippo, król wysyłał swego głównego poczmistrza, bardzo wysokiego urzędnika, który w stroju składającym się z dwóch sznurków muszelek i czapki listonosza, ale bez torby, przynosił na statek znaczki przeznaczone dla zbieraczy.

Handel znaczkami pocztowymi przynosił takie zyski, że król kazał przyspieszać ich druk, aby nowa partia była gotowa, gdy ten sam statek będzie powracał do Anglii. Ale od czasu kiedy znaczki sprzedawane były zbieraczom, a nie naklejane na listy, działalność poczty w Fantippo znacznie się pogorszyła.

Gdy Zuzanna opowiedziała doktorowi o liście, który wysłała do swego kuzyna i na który nie otrzymała odpowiedzi, coś przypomniało się nagle Janowi Dolittle. W jednej z jego poprzednich podróży statek pasażerski, którym jechał, zatrzymał się w porcie Fantippo, chociaż ani jeden pasażer tam nie wysiadł. Natomiast na pokład wszedł urzędnik pocztowy i zaproponował kolekcję nowych, zielonych i fioletowych znaczków. Doktor Dolittle, który był wówczas gorliwym zbieraczem znaczków, kupił sobie trzy komplety.

Teraz, kiedy dowiedział się o liście Zuzanny, zrozumiał, jak funkcjonował wówczas urząd pocztowy w Fantippo i dlaczego Zuzanna nie otrzymała odpowiedzi, która mogła wybawić z niewoli jej męża.

Gdy Zuzanna i Begwe wstali, żeby się pożegnać, ponieważ było już późno, Jan Dolittle ujrzał łódź zmierzającą ku jego statkowi. Siedział w niej sam król Koko, który przybywał na statek białych, aby sprzedawać znaczki.

Doktor Dolittle zaczął z nim rozmawiać i powiedział mu szczerze i otwarcie, że powinien się wstydzić takiego urzędu pocztowego. Potem poczęstował go filiżanką herbaty i wytłumaczył, jak to się stało, że list Zuzanny nie został prawdopodobnie nigdy doręczony jej kuzynowi. Król słuchał uważnie i teraz sam zrozumiał, jakie braki miał jego urząd pocztowy. Potem poprosił doktora Dolittle, aby wraz z Zuzanną i Begwe wysiadł na ląd w Fantippo i dopomógł mu do zaprowadzenia porządku w urzędzie pocztowym. 

Huhg Lofting był brytyjskim pisarzem, który prawie całe swoje życie mieszkał w Stanach Zjednoczonych. W latach dwudziestych XX wieku zaczął publikować książki dla dzieci opisujące przygody doktora Jana Dolittle'a, weterynarza znającego mowę zwierząt. Polskie przekłady również zostały wydane jeszcze przed wojną, w latach trzydziestych.
Jako pierwszą książkę z tej serii poznałem właśnie "Pocztę doktora Dolittle". Dostałem ją jako prezent mikołajkowy od kolegi. Było to chyba w trzeciej klasie podstawówki. Potem przeczytałem wszystkie części dostępne w okolicznych bibliotekach i czytelniach.
 
Jeśli Wy też jesteście ciekawi co się wydarzyło podczas pobytu doktora w królestwie Fantippo, zapraszam Was do biblioteki szkolnej, a może ktoś ma ją na własnej półce z książkami i jeszcze jej nie zna. 
Ja zaś wkrótce opowiem Wam coś o tym jak powstała poczta, co  oznacza słowo filatelistyka i skąd się wzięło. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz