Na początku zapraszam Was do przeczytania fragmentu książki Hugh Loftinga (czytaj: hju loftina), w przekładzie Janiny Mortkowiczowej, pod tytułem
„Poczta Doktora
Dolittle”
ROZDZIAŁ IV
KRÓLEWSKA POCZTA W
FANTIPPO
Urząd pocztowy
królestwa Fantippo była to dziwna instytucja. Zresztą należy przyznać, że samo istnienie
urzędu pocztowego oraz regularne roznoszenie listów było czymś nadzwyczajnym w
dzikim, afrykańskim państwie. Powstała zaś ta poczta w taki oto sposób. Na
kilka lat przed podróżą doktora Dolittle w większości cywilizowanych krajów świata
bardzo dużo mówiono o połączeniach pocztowych i o tym, ile ma kosztować
przesyłka listów w kraju i za granicę; umówiono się wówczas, że koszty
przesyłki z jednej części Anglii do drugiej powinny wynosić jednego pensa. Za
bardzo grube listy musiano naturalnie płacić więcej. Potem ktoś wymyślił
znaczki pocztowe: o wartości jednego pensa, dwóch pensów, po dwa i pół pensa,
sześciopensówki i po szylingu. Każdy znaczek miał inny kolor i były na nich bardzo
ładne rysunki albo i portrety Królowej, niektóre z koroną, inne bez korony na
głowie. Potem Francja, Stany Zjednoczone i wiele innych państw zaczęły robić to
samo, tylko że za te znaczki płacono innymi pieniędzmi i ozdabiano je
podobiznami ich własnych królów, królowych i prezydentów.
I oto zdarzyło się
pewnego dnia, że do wybrzeża zachodniej Afryki przybił statek i przywiózł list
dla Koka, króla Fantippo. Król Koko nie widział nigdy przedtem znaczka pocztowego;
przywołał białego kupca, który przebywał w jego stolicy, i zapytał go, czyja to
twarz narysowana jest na znaczku.
Biały kupiec
wytłumaczył mu całą historię poczty i państwowej sieci urzędów pocztowych i powiedział,
że jeśli w jego ojczyźnie, Anglii, chce się wysłać list do jakiejkolwiek części
świata, wystarczy przykleić na kopercie znaczek z wizerunkiem Królowej i
wrzucić list do skrzynki pocztowej znajdującej się na najbliższym rogu ulicy, a
list dojdzie na pewno na miejsce swego przeznaczenia.
- Aha - powiedział król
- nowe czary! Doskonale! Potężne królestwo Fantippo będzie także miało urząd
pocztowy, a moje pogodne, piękne oblicze ozdobi wszystkie znaczki! Użyjemy
jeszcze większych czarów i nasze listy będą prędzej dochodziły na miejsce.
I król Fantippo, który
był bardzo próżny, kazał sporządzić mnóstwo znaczków pocztowych ze swoim
wizerunkiem, niektóre z koroną, inne bez korony, jedne uśmiechnięte, inne ze zmarszczoną
brwią, jedne na koniu, inne na rowerze. Ale najdumniejszy był ze znaczka
dziesięciopensowego, który przedstawiał go grającego w golfa, grę, której się nauczył
od kilku Szkotów poszukujących złota w jego królestwie.
Kazał także zrobić
skrzynki pocztowe, zupełnie takie same jak te, które mu opisał kupiec, umieścił
je na rogach ulic i powiedział swoim poddanym, że wystarczy tylko nalepić znaczki
na listy i wrzucić je do tych skrzynek, aby zawędrowały na krańce świata.
Ale niebawem ludzie
zaczęli się uskarżać, że ich oszukano. Zapłacili rzetelnie za znaczki, zaufali
ich sile czarodziejskiej i wrzucili listy do skrzynek, tak jak im powiedziano. Tymczasem
pewnego dnia krowa wpadła na jedną ze skrzynek i rozwaliła ją, a wtedy okazało się,
że wszystkie listy, które ludzie wrzucili, leżały tu najspokojniej i nie
myślały nigdzie powędrować.
Król bardzo się
rozgniewał, przywołał białego kupca i powiedział:
- Oszukałeś Moją
Królewską Mość. Te znaczki, o których mi opowiadałeś, nie mają żadnej mocy
czarodziejskiej. Wytłumacz mi to.
Wtedy kupiec
powiedział, że listy wędrują nie z powodu jakiejś siły czarodziejskiej znajdującej
się w znaczkach i skrzynkach. Prawdziwe urzędy pocztowe mają listonoszy, którzy
wyjmują listy ze skrzynek. I w dalszym ciągu rozmowy objaśnił królowi wszystkie
czynności urzędu pocztowego. Król, który był bardzo upartym człowiekiem,
obstawał dalej przy tym, że Fantippo musi mieć swój urząd pocztowy, zamówił
więc w Anglii setki mundurów i czapek i ubrał w nie swoich czarnych poddanych,
którzy mieli spełniać czynności listonoszy.
Ale czarnym ludziom
było za gorąco w ciężkich mundurach, bo wobec upałów panujących stale w
Fantippo, jedynym ich ubraniem dotychczas były sznury paciorków. Zrzucili więc
spodnie i kurtki i nosili tylko czapki. Uniform listonosza w Fantippo składał
się więc teraz z ładnej czapki, sznura paciorków i torby.
Odkąd król Koko miał
już listonoszy, urząd poczty w Fantippo zaczął rzeczywiście pracować. Listy ty
wyjmowane ze skrzynek i wysyłane, gdy przybył statek, a nadchodząca poczta była
roznoszona po domach w Fantippo trzy razy dziennie. W urzędzie pocztowym panował
największy ruch w całym mieście.
Ale ludzie w zachodniej
Afryce mają osobliwy gust. Ponad wszystko lubią pstre kolory. I kilku elegantów
z Fantippo zaczęło odklejać znaczki z listów i przystrajać się w nie. Wyglądali
bardzo efektownie i oryginalnie i taki strój był wysoko ceniony przez
tuziemców. Mniej więcej w tym samym czasie w cywilizowani świecie powstał istny
szał zbierania znaczków pocztowych. We wszystkich krajach ludzie zaczęli
kupować albumy i wlepiać do nich znaczki. Rzadki taczek był w wielkiej cenie.
Pewnego dnia dwóch
takich zbieraczy przyjechało do Fantippo. Znaczek, którego obaj poszukiwali do
swoich kolekcji, był to „czerwony dwu i półpensowy Fantippo”, którego król nie
pozwalał wypuszczać, gdyż uważał, że wygląda na nim nieładnie. Wskutek tego, że
rozpowszechnianie tego znaczka było zakazane stał się bardzo rzadkim okazem.
Gdy ci dwaj przybysze zeszli ze statku na ląd, podszedł tuziemiec, żeby im
odnieść walizki. I w tejże chwili przybysze zauważyli na piersi tragarza „dwu
półpensowy czerwony Fantippo”. Obaj zbieracze chcieli ten znaczek kupić, a że
każdy chciał go koniecznie mieć w swoim zbiorze, zaofiarowali w krótkim czasie
bardzo dużą sumę, prześcigając się wzajemnie.
Kiedy król Koko
usłyszał o tym, odwiedził jednego ze zbieraczy i zapytał go, dlaczego ludzie
ofiarowują tak wysoką cenę za stary, zużyty znaczek. Biały opowiedział o nowej
namiętności zbierania znaczków pocztowych, która ogarnęła cały cywilizowany
świat. Jakkolwiek król Koko był zdania, że cały cywilizowany świat oszalał,
doszedł jednak do wniosku, że zrobi daleko lepszy interes sprzedając znaczki do
zbiorów niż do listów w urzędzie pocztowym. Odtąd ilekroć zjawiał się jakiś
statek w porcie Fantippo, król wysyłał swego głównego poczmistrza, bardzo
wysokiego urzędnika, który w stroju składającym się z dwóch sznurków muszelek i
czapki listonosza, ale bez torby, przynosił na statek znaczki przeznaczone dla zbieraczy.
Handel znaczkami
pocztowymi przynosił takie zyski, że król kazał przyspieszać ich druk, aby nowa
partia była gotowa, gdy ten sam statek będzie powracał do Anglii. Ale od czasu
kiedy znaczki sprzedawane były zbieraczom, a nie naklejane na listy, działalność
poczty w Fantippo znacznie się pogorszyła.
Gdy Zuzanna
opowiedziała doktorowi o liście, który wysłała do swego kuzyna i na który nie
otrzymała odpowiedzi, coś przypomniało się nagle Janowi Dolittle. W jednej z
jego poprzednich podróży statek pasażerski, którym jechał, zatrzymał się w
porcie Fantippo, chociaż ani jeden pasażer tam nie wysiadł. Natomiast na pokład
wszedł urzędnik pocztowy i zaproponował kolekcję nowych, zielonych i
fioletowych znaczków. Doktor Dolittle, który był wówczas gorliwym zbieraczem znaczków,
kupił sobie trzy komplety.
Teraz, kiedy dowiedział
się o liście Zuzanny, zrozumiał, jak funkcjonował wówczas urząd pocztowy w
Fantippo i dlaczego Zuzanna nie otrzymała odpowiedzi, która mogła wybawić z
niewoli jej męża.
Gdy Zuzanna i Begwe
wstali, żeby się pożegnać, ponieważ było już późno, Jan Dolittle ujrzał łódź
zmierzającą ku jego statkowi. Siedział w niej sam król Koko, który przybywał na
statek białych, aby sprzedawać znaczki.
Doktor Dolittle zaczął
z nim rozmawiać i powiedział mu szczerze i otwarcie, że powinien się wstydzić
takiego urzędu pocztowego. Potem poczęstował go filiżanką herbaty i wytłumaczył,
jak to się stało, że list Zuzanny nie został prawdopodobnie nigdy doręczony jej
kuzynowi. Król słuchał uważnie i teraz sam zrozumiał, jakie braki miał jego
urząd pocztowy. Potem poprosił doktora Dolittle, aby wraz z Zuzanną i Begwe
wysiadł na ląd w Fantippo i dopomógł mu do zaprowadzenia porządku w urzędzie
pocztowym.
Huhg Lofting był brytyjskim pisarzem, który prawie całe swoje życie mieszkał w Stanach Zjednoczonych. W latach dwudziestych XX wieku zaczął publikować książki dla dzieci opisujące przygody doktora Jana Dolittle'a, weterynarza znającego mowę zwierząt. Polskie przekłady również zostały wydane jeszcze przed wojną, w latach trzydziestych.
Jako pierwszą książkę z tej serii poznałem właśnie "Pocztę doktora Dolittle". Dostałem ją jako prezent mikołajkowy od kolegi. Było to chyba w trzeciej klasie podstawówki. Potem przeczytałem wszystkie części dostępne w okolicznych bibliotekach i czytelniach.
Jeśli Wy też jesteście ciekawi co się wydarzyło podczas pobytu doktora w królestwie Fantippo, zapraszam Was do biblioteki szkolnej, a może ktoś ma ją na własnej półce z książkami i jeszcze jej nie zna.
Ja zaś wkrótce opowiem Wam coś o tym jak powstała poczta, co oznacza słowo filatelistyka i skąd się wzięło.