odcinek pierwszy
Dawno, dawno temu, za
górami, za lasami, za siedmioma rzekami, u stóp gór wysokich było
miasto potężne. Nazywało się ono Kamienne, bo wszystkie domy
miało zbudowane z ociosanych bloków kamiennych. Mieszkał w nim
mistrz murarski, Wilhelm. Zdolny był to człowiek, znakomity
rzemieślnik, niejeden już dom wybudował, a jeszcze wiele rodzin
chciało, aby to on właśnie ich nowe siedziby zechciał
zaprojektować i postawić. Nie tylko bowiem solidne stawiał
budynki, ale i piękne. Do ich dekoracji zapraszał też artystów
najlepszych, sztukatorów i snycerzy. Tak, na brak pracy nie narzekał
mistrz Wilhelm.
Pracowite dni mijały
szybko, jeden za drugim. Ani się mistrz obejrzał a nadszedł dzień
jego czterdziestych urodzin. Wydał zatem ucztę wspaniałą. Kilka
godzin bawili się goście, aż wreszcie, zabawą upojeni, rozeszli
się po domach. Usiadł wówczas mistrz w fotelu wygodnym przed
kominkiem stojącym i zamyślił się głęboko. Poczuł nagle pustkę
dziwną w duszy, a w uszach posłyszał… ciszę głęboką.
Uświadomił sobie jak bardzo jest samotny. Ani żony nie było przy
boku jego, z którą mógłby miło teraz pogawędzić po gości
pożegnaniu, ani gwar czy śmiech dziecięcy nie rozbrzmiewał w
pięknych pokojach jego wielkiego domu.
Wtem wieczorną tę ciszę
przerwało lekkie kołatanie do drzwi wejściowych. Wstał mistrz
zaciekawiony i zza pleców sługi swego, Macieja, który drzwi
właśnie otworzył, zobaczył na progu dziada proszalnego, sękatym
kosturem się podpierającego i wór przewieszony przez plecy za cały
majątek mającego. Chciał go Maciej precz odegnać, ale dziad
patrząc na niego przenikliwym wzrokiem spytał cicho:
- Azaliż jest dom ten
gościnnym?
Zawahał się zrazu
Wilhelm, ale zaraz rzekł głośno, uprzedzając Macieja:
- Wejdźcie do środka.
Wieczór jest wprawdzie pogodny i ciepły, ale nie wypada przecież
byście na progu mego domu noc spędzić mieli.
Zaprosiwszy gościa do
izby, kazał jedzenia przynieść i wina do picia, sam zaś dorzucił
drew do kominka. Kiedy gość się posilił, zamienił z nim mistrz
słów kilka i do snu zaczął się zbierać.
- Śpijcie dobrze! –
rzekł do gościa, a ten skinął jeno głową w podziękowaniu.
Wczesnym rankiem zbudził
się Wilhelm i spojrzał w okno. Dzionek wstawał słoneczny, ale w
jego sercu nadal panował niepokój. Zszedł szybko do kuchni, gdzie
dziad siedział jeszcze pochylony nad miską, którą mu kucharka
widać wcześniej naszykowała.
- Dzień dobry! Jakże
spaliście? – zapytał mistrz, a dziad spojrzawszy na niego
odrzekł:
- Dziękuję, mistrzu.
Wdzięcznym Ci jest za gościnę i dlatego zanim odejdę, chcę Ci
dać coś w podzięce za twoją dobroć. Weź tę lampę, zapalaj ją
co wieczór, a spokój będzie panował w twoim sercu. Ale uważaj,
mistrzu, jeśli zapomnisz któregoś dnia ją zapalić, stanie się
rzecz straszna, której ja sam nawet nie potrafię przewidzieć.
Pamiętaj o tym!
To rzekłszy, pożegnał
się i zarzuciwszy wór swój na plecy, kostur w dłoń chwyciwszy,
ruszył w dalszą drogę, nie wiadomo dokąd, nie wiadomo po co…
Został Wilhelm z dziwnym
prezentem w dłoni. Nie wiedział co myśleć o tym co przed chwilą
usłyszał, aż roześmiał się i odstawił lampę na stół.
„Trzeba do pracy się zabierać!” – pomyślał i tak też
zrobił. A wieczorem, kiedy wrócił do domu, tak był zmęczony
całodziennym wysiłkiem, że ledwo co zjadłszy, rzucił się na
łóżko i zasnął snem kamiennym.
Lampa zaś, niezapalona,
stała na stole, gdzie ją rano zostawił…
(cdn.)
Odpowiednio zbudowałeś napięcie! Super! Dziewczynom jeszcze nie zdążyłam przeczytac...
OdpowiedzUsuń