Przykro mi, ale...

Miał być blog dla rodziny, znajomych i nieznajomych z małymi dziećmi. Wiele bliskich mi osób dowiedziało się o nim. Siedziałem więc, wymyślałem, szperałem, pisałem, publikowałem. Tymczasem, po blisko trzech miesiącach okazało się, że nikt nie ma czasu na to, żeby to wszystko czytać. Nawet w zimowe weekendy. Czyli, tak naprawdę poświęcałem swój czas na pisanie do szuflady. Ale nie o ten czas mi chodzi. Przede wszystkim jest to nie tylko frustrujące lecz i bardzo przykre czekać po każdym opublikowanym artykule na jakąkolwiek reakcję i całymi dniami ... nic. Mam wrażenie, że także nieliczne komentarze Agaty były przeze mnie siłą wymuszone. Nie wiem nawet czy to co wymyślam i proponuję ma jakiś sens, czy się komuś podoba, do czegoś przydaje. Wygląda na to, że nie.
Zaprzestaję więc regularnej publikacji. Jak mnie najdzie wena to wówczas może coś wrzucę...


piątek, 24 stycznia 2014

Przygody mistrza Wilhelma 1

odcinek pierwszy

 
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, za siedmioma rzekami, u stóp gór wysokich było miasto potężne. Nazywało się ono Kamienne, bo wszystkie domy miało zbudowane z ociosanych bloków kamiennych. Mieszkał w nim mistrz murarski, Wilhelm. Zdolny był to człowiek, znakomity rzemieślnik, niejeden już dom wybudował, a jeszcze wiele rodzin chciało, aby to on właśnie ich nowe siedziby zechciał zaprojektować i postawić. Nie tylko bowiem solidne stawiał budynki, ale i piękne. Do ich dekoracji zapraszał też artystów najlepszych, sztukatorów i snycerzy. Tak, na brak pracy nie narzekał mistrz Wilhelm.

Pracowite dni mijały szybko, jeden za drugim. Ani się mistrz obejrzał a nadszedł dzień jego czterdziestych urodzin. Wydał zatem ucztę wspaniałą. Kilka godzin bawili się goście, aż wreszcie, zabawą upojeni, rozeszli się po domach. Usiadł wówczas mistrz w fotelu wygodnym przed kominkiem stojącym i zamyślił się głęboko. Poczuł nagle pustkę dziwną w duszy, a w uszach posłyszał… ciszę głęboką. Uświadomił sobie jak bardzo jest samotny. Ani żony nie było przy boku jego, z którą mógłby miło teraz pogawędzić po gości pożegnaniu, ani gwar czy śmiech dziecięcy nie rozbrzmiewał w pięknych pokojach jego wielkiego domu.

Wtem wieczorną tę ciszę przerwało lekkie kołatanie do drzwi wejściowych. Wstał mistrz zaciekawiony i zza pleców sługi swego, Macieja, który drzwi właśnie otworzył, zobaczył na progu dziada proszalnego, sękatym kosturem się podpierającego i wór przewieszony przez plecy za cały majątek mającego. Chciał go Maciej precz odegnać, ale dziad patrząc na niego przenikliwym wzrokiem spytał cicho:

- Azaliż jest dom ten gościnnym?

Zawahał się zrazu Wilhelm, ale zaraz rzekł głośno, uprzedzając Macieja:

- Wejdźcie do środka. Wieczór jest wprawdzie pogodny i ciepły, ale nie wypada przecież byście na progu mego domu noc spędzić mieli.

Zaprosiwszy gościa do izby, kazał jedzenia przynieść i wina do picia, sam zaś dorzucił drew do kominka. Kiedy gość się posilił, zamienił z nim mistrz słów kilka i do snu zaczął się zbierać.

- Śpijcie dobrze! – rzekł do gościa, a ten skinął jeno głową w podziękowaniu.

Wczesnym rankiem zbudził się Wilhelm i spojrzał w okno. Dzionek wstawał słoneczny, ale w jego sercu nadal panował niepokój. Zszedł szybko do kuchni, gdzie dziad siedział jeszcze pochylony nad miską, którą mu kucharka widać wcześniej naszykowała.

- Dzień dobry! Jakże spaliście? – zapytał mistrz, a dziad spojrzawszy na niego odrzekł:

- Dziękuję, mistrzu. Wdzięcznym Ci jest za gościnę i dlatego zanim odejdę, chcę Ci dać coś w podzięce za twoją dobroć. Weź tę lampę, zapalaj ją co wieczór, a spokój będzie panował w twoim sercu. Ale uważaj, mistrzu, jeśli zapomnisz któregoś dnia ją zapalić, stanie się rzecz straszna, której ja sam nawet nie potrafię przewidzieć. Pamiętaj o tym!

To rzekłszy, pożegnał się i zarzuciwszy wór swój na plecy, kostur w dłoń chwyciwszy, ruszył w dalszą drogę, nie wiadomo dokąd, nie wiadomo po co…

Został Wilhelm z dziwnym prezentem w dłoni. Nie wiedział co myśleć o tym co przed chwilą usłyszał, aż roześmiał się i odstawił lampę na stół. „Trzeba do pracy się zabierać!” – pomyślał i tak też zrobił. A wieczorem, kiedy wrócił do domu, tak był zmęczony całodziennym wysiłkiem, że ledwo co zjadłszy, rzucił się na łóżko i zasnął snem kamiennym.

Lampa zaś, niezapalona, stała na stole, gdzie ją rano zostawił…

(cdn.)

© Andrzej Papliński




1 komentarz:

  1. Odpowiednio zbudowałeś napięcie! Super! Dziewczynom jeszcze nie zdążyłam przeczytac...

    OdpowiedzUsuń