Przykro mi, ale...

Miał być blog dla rodziny, znajomych i nieznajomych z małymi dziećmi. Wiele bliskich mi osób dowiedziało się o nim. Siedziałem więc, wymyślałem, szperałem, pisałem, publikowałem. Tymczasem, po blisko trzech miesiącach okazało się, że nikt nie ma czasu na to, żeby to wszystko czytać. Nawet w zimowe weekendy. Czyli, tak naprawdę poświęcałem swój czas na pisanie do szuflady. Ale nie o ten czas mi chodzi. Przede wszystkim jest to nie tylko frustrujące lecz i bardzo przykre czekać po każdym opublikowanym artykule na jakąkolwiek reakcję i całymi dniami ... nic. Mam wrażenie, że także nieliczne komentarze Agaty były przeze mnie siłą wymuszone. Nie wiem nawet czy to co wymyślam i proponuję ma jakiś sens, czy się komuś podoba, do czegoś przydaje. Wygląda na to, że nie.
Zaprzestaję więc regularnej publikacji. Jak mnie najdzie wena to wówczas może coś wrzucę...


czwartek, 23 stycznia 2014

Pan Jezus ze staromiejskiej fary


W Warszawie, w Arcykatedrze św. Jana Chrzciciela, przy głównej ulicy Starego Miasta, ulicy Świętojańskiej, od wieków można było podziwiać drewnianą postać Chrystusa.





Znawcy mówią, że wykonał go w drewnie gruszowym, przed kilkuset laty, na Dolnym Śląsku, może w samym Wrocławiu, jakiś nieznany artysta. Nieznany, ale znakomity. Spójrzcie na twarz Chrystusa, pełną boleści. Nie każdy potrafiłby oddać w rzeźbie tak ogromną mękę.
Nie wiemy dokładnie w jaki sposób dostał się ten krucyfiks do Warszawy, dlatego jej mieszkańcy zaczęli opowiadać różne jego dzieje.


Może więc było tak…

500 lat mija od czasu, gdy właścicielem domu przy rynku warszawskim, który obecnie opatrzony jest numerem 32, stał się jeden z przedstawicieli rodu Baryczków. Może już wtedy był nim rajca miejski, pan Jerzy Baryczka. Rodzina była bogata, handlowała z kupcami z wielu krajów z całej Europy…

Dom Baryczków przy Rynku Starego Miasta.
Odszukajcie go, będąc z wizytą na Starówce.


 
Pewnego razu, pan Jerzy sam postanowił się wybrać w podróż do krajów niemieckich. Wyruszył więc cały orszak wozów i czeladzi przez bramę miejską, nie strzeżoną jeszcze przez barbakan, który wybudowano dopiero w kilkanaście lat po tej historii, w roku 1548. Droga była długa i trudna, ale szczęśliwie dotarł pan Jerzy aż do Norymbergi, w kraju bawarskim. Próżno jednak rozglądał się za bogatymi towarami, po które przecież przyjechał, bowiem trwało wówczas wielkie zamieszanie. Ba walki nawet krwawe, o których mało co wówczas jeszcze w Warszawie wiedziano. Ze zgrozą patrzył pan Jerzy na drewniane figury świętych rzucane w ogień. „Nic tu po nas!” – myśli i szykuje się do wyjazdu, ale patrzy, a tu obok płonącego stosu leży figura Chrystusa. Czyżby i ona miała trafić do ognia?  „Jakże to, Chrystusa Pana do ognia? Niedoczekanie wasze!” – zamruczał gniewnie pod wąsem, pochwycił z pachołkiem figurę i rzuciwszy na wóz, ukrył ją pod kuframi i workami z dobytkiem i tą garścią towarów, co je zdołał zakupić. I czym prędzej, co koń wyskoczy, ruszyli szybko ku granicy miasta. Strach, aby kto nie odkrył wywożonej świętości gnał ich prędko ku krajowi. Odetchnęli dopiero, gdy się w ojczyźnie znaleźli. Kiedy przybyli do Warszawy, Jerzy Baryczka, ofiarował krucyfiks kościołowi stojącemu opodal jego domu, a uratowany Chrystus licznymi cudami, o których coraz częściej opowiadali mieszkańcy miasta,  zdawał się dziękować za ocalenie.

Może było tak, a może było inaczej? Tak, jak to opisał poeta…
Był raz sobie prawowity Mazur,
Bitny wojak z dziada i pradziada,
Gdy wróg Polsce pokazywał pazur,
On, bywało, na rumaka siada.

Dni żołnierskich zmienne są koleje:
Sława błyśnie, kulka żebra zmaca,
To się dobrze rycerzowi dzieje,
To się szczęście od niego odwraca. 
Pod srebrzystym chorągwianym ptakiem
W mnogich walkach mężnie się potyka,
Aż raz runął z rozciętym szyszakiem
I w tureckie poszedł, biedak, łyka!

Jakże ciężko w pogańskiej niewoli
Swobodnemu cierpieć Polakowi;
Jak to serce od pęt wrażych boli, —
Tego żadnym słowem nie wypowie!
Pędzą konie, co rano, aż dudni,
I co wieczór, gdzie je wojak poi,
A na placu przy stajennej studni,
Boże! Cóż to za figura stoi?
Aż się język w ustach onieśmiela!
Iż, jak lodem, krew się w żyłach ścina!
To Pan Jezus! To krzyż Zbawiciela!
Splugawiony ręką poganina!
Więc, odziany łachmany nędznemi,
W noc, co blaskiem gwiazd złotych nie płonie,
Pod krzyż biegnie — wydziera go z ziemi —
I w głąb studni krzyż ciska: niech tonie! 
Niech on raczej zgnije w czystej wodzie,
Niżby miał się wzdrygać od krzywd wielu, —
O, Jezusie! Jużeś na swobodzie,
Jużeś teraz wolny, Zbawicielu!
Wojak, który jako jeniec musiał pracować w sułtańskiej stajni, zdołał się jednak wyrwać z niewoli. Skradłszy najściglejszego rumaka, zmylił pogoń i szczęśliwie powrócił do domu…
Siedzi wojak w starym domu, w Rynku,
Z okna izby na Wisłę pogląda,
O swym zbożnym wspomina uczynku
I krzyż tamten widzieć mu się żąda.

Noc mu owa przed oczyma stawa
I ucieczka z kraju tureckiego, —
Aż tu krzykiem zahuczy Warszawa
I ku Wiśle tłumy ludu biegą.
A na Wiśle, w tej rannej godzinie,
W blaskach słońca błyszczący wspaniale,
Krzyż Chrystusów przeciw wodzie płynie —
I pokorne całują go fale.

Wyszedł biskup w pozłocistej szacie,
Sam pan burmistrz i dostojna Rada,
Dźwięczy miasto w dzwonów majestacie
I dzwonami z modrym niebem gada.

Setki łódek po rzece śmigają,
Lecz dopłynąć nie mogą do krzyża;
Już zbliżają się — widać — zbliżają,
I znów fala odepchnie je chyża.
Krzyż z niewoli poznał żołnierz stary.
Na brzeg biegnie, łzy radosne leje,
I przyklęka przed biskupem z Fary
I powiada z Turecczyzny dzieje.

Więc mu biskup do łodzi siąść każe,
Sam z Najświętszym siada Sakramentem;
O toń biją wiosłami żeglarze
I już — już są przed Obliczem świętem.

A gdy wojak wyciągnął swe dłonie,
By Chrystusa przycisnąć do łona,
Krzyż ku jego pochylił się stronie
I padł w swego obrońcy ramiona.

Widać z lica, że odtąd na wieki
Chce być Jezus z tym grodem w przymierzu
I szept wionął, jak tchnienie, tak lekki:
„Błogosławię cię, polski rycerzu...“
I w kaplicy osobnej, w świątyni,
Co pamięta pierwsze grodu lata,
Mnogie cuda warszawianom czyni
Krzyż z figurą Zbawiciela świata.

My na Jego opiekę się zdajem,
Nic nam wrogi i nic nam złe mary,
Póki czuwa nad miastem, nad krajem
Nasz Pan Jezus Cudowny u Fary!
 
Artur Oppman (Or – Ot)

fragmenty wiersza "Chrystus cudowny od Fary"
 

Trzykrotnie w cudowny sposób zdał się być uratowanym drewniany krucyfiks. O pierwszym cudzie przeczytaliście przed chwilą. Drugi zdarzył się wówczas, gdy wieża kościelna runęła niszcząc  sporą część kościoła, w czasie burzy ogromnej, sto lat po przywiezieniu figury do Warszawy. Mimo tych zniszczeń, sama figura Chrystusa pozostała nietknięta. A trzeci cud się wydarzył w czasie II Wojny Światowej. Niemcy zniszczyli katedrę nie tylko ostrzeliwując ją w czasie Powstania Warszawskiego, ale i podpalając ją już po zakończeniu walk. Polskim powstańcom udało się wówczas ukryć krucyfiks w podziemiach kościoła Dominikanów, tuż za staromiejskim barbakanem.
Dzięki temu, po wojnie, warszawiacy znowu mogą odwiedzać drewnianego Chrystusa w katedrze, i modlić się do niego przed kaplicą zwaną Baryczkowską, wierząc, że ma On ich, i zawsze mieć będzie w swojej opiece.
 
 
 

1 komentarz:

  1. Nie pozostaje nam nic innego, jak spacer na Starówkę! Dziś mieliśmy duuuużo do czytania! Dzięki!

    OdpowiedzUsuń