Przykro mi, ale...

Miał być blog dla rodziny, znajomych i nieznajomych z małymi dziećmi. Wiele bliskich mi osób dowiedziało się o nim. Siedziałem więc, wymyślałem, szperałem, pisałem, publikowałem. Tymczasem, po blisko trzech miesiącach okazało się, że nikt nie ma czasu na to, żeby to wszystko czytać. Nawet w zimowe weekendy. Czyli, tak naprawdę poświęcałem swój czas na pisanie do szuflady. Ale nie o ten czas mi chodzi. Przede wszystkim jest to nie tylko frustrujące lecz i bardzo przykre czekać po każdym opublikowanym artykule na jakąkolwiek reakcję i całymi dniami ... nic. Mam wrażenie, że także nieliczne komentarze Agaty były przeze mnie siłą wymuszone. Nie wiem nawet czy to co wymyślam i proponuję ma jakiś sens, czy się komuś podoba, do czegoś przydaje. Wygląda na to, że nie.
Zaprzestaję więc regularnej publikacji. Jak mnie najdzie wena to wówczas może coś wrzucę...


środa, 28 stycznia 2015

Czary nie czary, czyli słów kilka o alchemikach

2 lutego 1566 roku, w miejscowości Łukowica, niedaleko Nowego Sącza, przyszedł na świat w rodzinie Jakuba Sędzimira, polskiego szlachcica, herbu Ostoja, syn, któremu dano na imię Michał. Późniejszy uczeń Akademii Krakowskiej, którą dziś znamy jako Uniwersytet Jagielloński, stał się Michał, zwany Sędziwojem, sławnym w całej Europie uczonym. Dokonywał wielu doświadczeń, w których przemieniał różne substancje, czyli zajmował się, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, chemią. Wówczas takich ludzi nazywano alchemikami, a celem ich działania było odkrycie sposobu na stworzenie kamienia filozoficznego, cudownej substancji, dzięki której wszelkie metale można by zamienić w złoto, a ludziom dać lekarstwo na wszelkie choroby i cudowny środek dający wieczną młodość. Dziś wiemy, że przemiany takie wymagają olbrzymich ilości energii, temperatury takiej, jaka jest na przykład na Słońcu (w jego wnętrzu, są to miliony stopni Celsjusza!!!), a jedno cudowne lekarstwo na wszystkie dolegliwości nie istnieje. Jednak bez alchemików w dawnych czasach, nie byłoby dzisiejszych nauk: chemii, fizyki, medycyny...
Przez wieki, europejscy władcy, książęta i królowie, starali się przyciągnąć na swoje dwory alchemików, aby dla nich pracowali, i to im właśnie ofiarowali kamień filozoficzny, kiedy go odkryją. Tak też działo się w Polsce. Sędziwój podróżował po całej Europie, ale pracował też w Krakowie, dla króla Zygmunta III Wazy.

I oto, pewnego późnego wieczoru, w pracowni Sędziwoja na Wawelu, spotkali się król, jego siostra, Anna, oraz marszałek wielki koronny, Mikołaj Wolski...

- Posiadacie zatem tajemnicę kamienia filozoficznego, zwanego eliksirem wielkim, albo tinkturą czerwoną? – zapytał król, a w głosie jego brzmiało niedowierzanie.

Sędziwój skrzyżował ręce na piersi.

- Spreparowanie jednej drobnej tinktury czerwonej wymaga niezliczonej ilości prób. – odparł.

- Czyż żałowaliśmy wam pieniędzy? Ile już talarów pochłonęły twoje eksperymenty!

Sędziwój sięgnął do sakiewki i wysypał jej zawartość na dłoń:

- Ostatnie – rzekł wyciągając rękę, na której lśniły dwie srebrne monety.

- Nie potrzeba mi talarów – odparł Sędziwój. – Raczcie przyjrzeć się miłościwy Panie tym monetom. Z czego są zrobione?

- Ze srebra.

- A teraz racz miłościwa księżniczko – tu zwrócił się do królewny – wskazać, na której monecie mam dokonać transmutacji.

Księżniczka Anna drżącym paluszkiem dotknęła jednej z dwu srebrnych monet, spoczywających na dłoni alchemika.

Sędziwój wziął wskazaną monetę w dwa palce, a drugą do sakiewki schował.

- Raczcie, miłościwi państwo, zbliżyć się tutaj – to powiedziawszy ruszył w stronę ogniska. Za nim król, królewna i marszałek. W pewnym momencie alchemik zatrzymał ich gestem ręki, którą nakreślił krąg, po czym podjął z namaszczeniem:

- Jedna uncja tinktury czerwonej wystarczy, ażeby pięć tysięcy uncji ołowiu zmienić w złoto. W tym oto roztworze – to mówiąc wydobył z kieszeni małą buteleczkę – znajduje się drobina tinktury czerwonej, niewidocznej dla oka ludzkiego.

Potrząsnął buteleczką i dalej prawił:

- Tinktura czerwona, zwana eliksirem wielkim, stanowi też niezawodny lek – aurum potabile – który leczy choroby, ożywia siły i młodość przywraca.

Otworzył buteleczkę, parę kropel cennego płynu na monetę strząsnął, po czym buteleczkę na gzyms odstawił. Przez chwilę pieniądz w ręku ważył, chuchnął na niego, uniósł rękę, i wielkim głosem zawoławszy:

- Solve mihi hunc syllogismum – srebrną monetę w ogień cisnął.

Buchnęły płomienie, jakby kto prochu strzelniczego podsypał, po czym nastała chwila ciszy, w której słychać było tylko sapanie marszałka i syk ognistych języków obejmujących monetę, z której obecni nie spuszczali wzroku. A Sędziwój, blady z przejęcia, sięgnął po  szczypce, chwycił nimi monetę i podjął cichym głosem:

- Zrodzone w ogniu, który ma moc rozkładania wszelkiej materii na czynniki pierwsze, moc oczyszczającą, moc tajemną, zaklęciem wiedzy hermetycznej poczęte – oto jest.

Podał królowi w szczypcach – lśniący złocistym blaskiem – pieniądz.

- Złoto – szepnął król.

- Złoto – powtórzyła księżniczka.

- Złoto – rzekł marszałek. A Sędziwój złoty pieniądz podniósł do stołu i rzucił, aż szlachetny metal spadając, brzęknął.

Trzy głowy pochyliły się nad nim z ciekawością i niedowierzaniem.

Podczas gdy zebrani, w skupieniu oglądali monetę, przeobrażoną wiedzą hermetyczną, z czeluści starego komina wysunęła się szponiasta ręka, usiłując gzymsu dosięgnąć. Przez chwilę cienkie palce trzepotały w powietrzu, wreszcie dotknęły buteleczki z cudownym eliksirem.

Ciszę przerwał głos króla:

- I waga dobra, i blask złota, i dźwięk niezawodny.

Na to marszałek Wolski wyprostował się i zaczął uroczystym głosem:

- Miłościwy Panie, byliśmy dziś świadkami…

Dalsze jego słowa zagłuszył straszliwy huk z paleniska, na którym przed chwilą tliły się węgielki, buchnął snop ognia, rozległ się brzęk tłuczonych szyb i kłęby gryzącego, ciemnego dymu wypełniły komnatę.

Przez moment zebrani stali osłupiali i przerażeni, gdy z jakiegoś kąta zaczęły się wydobywać niesamowite jęki. 

Jeśli zainteresowało Was to, co się dalej wydarzyło tego wieczoru na Wawelu, przeczytajcie książkę Jadwigi Żylińskiej pt. "Tajemnica Sędziwoja", wydaną w 1962 roku, przez Biuro Wydawnicze RUCH, z której pochodzi powyższy fragment.

Tak natomiast wyobraził sobie to wydarzenie, czyli przemienienie srebra w złoto przed królem Zygmuntem, nasz wielki malarz, Jan Matejko. Namalował on w 1867 roku obraz, który na co dzień można oglądać w Muzeum Sztuki w Łodzi.




Michał Sędziwój zmarł 12 sierpnia 1636 roku w Krawarzach, a pochowany został w kościele Świętego Ducha w Opawie (obie miejscowości znajdują się obecnie w Czechach).

4 komentarze:

  1. Dziewczynom jeszcze nie czytałam ale mnie bardzo zainteresował ten fragment ;-) myślisz że bez problemu dostaniemy tę książkę w bibliotece?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak się do mnie ładnie uśmiechniesz, to na pewno.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dziękuję za informacje bogatsze nieco niż czytane kiedyś w jakchś ,,Perspektywach'' może a szukane dla narysowania tej historii Twardowskiego.Nie płakiwać proszę,że świat pogłupiał bo on wciąż zmieniać się ma wg wszelkich praw.Może za trzysta lat ktoś podobny do Ciebie Andrzeju dopisze,dopowie,domaluje,dośpiewa,dofilmuje,dorysuje,no doda podobne i inne przekazy spoza czasu w czasowym zapętleniu swego-Twego lotu/bytu przez KOSMOS, jak w ,,Cylindrze van Troffa'' (wyd.ok.1977-86r.w PRL-u).Już prawie dwa tysiące osób szukało jak ja Twardowskiego na kogucie i z lustrem,i na Ksiezycu,i w jakiejś karczmie, skąd porwali go jacyś ,,czarni'' elektorscy bo znał ich lub innych TAJEMNICE.Dziękuję za ślad z 1495r.o lotach człowieka z Polski i to kosmicznych.Jar.

    OdpowiedzUsuń