Przykro mi, ale...

Miał być blog dla rodziny, znajomych i nieznajomych z małymi dziećmi. Wiele bliskich mi osób dowiedziało się o nim. Siedziałem więc, wymyślałem, szperałem, pisałem, publikowałem. Tymczasem, po blisko trzech miesiącach okazało się, że nikt nie ma czasu na to, żeby to wszystko czytać. Nawet w zimowe weekendy. Czyli, tak naprawdę poświęcałem swój czas na pisanie do szuflady. Ale nie o ten czas mi chodzi. Przede wszystkim jest to nie tylko frustrujące lecz i bardzo przykre czekać po każdym opublikowanym artykule na jakąkolwiek reakcję i całymi dniami ... nic. Mam wrażenie, że także nieliczne komentarze Agaty były przeze mnie siłą wymuszone. Nie wiem nawet czy to co wymyślam i proponuję ma jakiś sens, czy się komuś podoba, do czegoś przydaje. Wygląda na to, że nie.
Zaprzestaję więc regularnej publikacji. Jak mnie najdzie wena to wówczas może coś wrzucę...


środa, 28 stycznia 2015

Czary nie czary, czyli słów kilka o alchemikach

2 lutego 1566 roku, w miejscowości Łukowica, niedaleko Nowego Sącza, przyszedł na świat w rodzinie Jakuba Sędzimira, polskiego szlachcica, herbu Ostoja, syn, któremu dano na imię Michał. Późniejszy uczeń Akademii Krakowskiej, którą dziś znamy jako Uniwersytet Jagielloński, stał się Michał, zwany Sędziwojem, sławnym w całej Europie uczonym. Dokonywał wielu doświadczeń, w których przemieniał różne substancje, czyli zajmował się, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, chemią. Wówczas takich ludzi nazywano alchemikami, a celem ich działania było odkrycie sposobu na stworzenie kamienia filozoficznego, cudownej substancji, dzięki której wszelkie metale można by zamienić w złoto, a ludziom dać lekarstwo na wszelkie choroby i cudowny środek dający wieczną młodość. Dziś wiemy, że przemiany takie wymagają olbrzymich ilości energii, temperatury takiej, jaka jest na przykład na Słońcu (w jego wnętrzu, są to miliony stopni Celsjusza!!!), a jedno cudowne lekarstwo na wszystkie dolegliwości nie istnieje. Jednak bez alchemików w dawnych czasach, nie byłoby dzisiejszych nauk: chemii, fizyki, medycyny...
Przez wieki, europejscy władcy, książęta i królowie, starali się przyciągnąć na swoje dwory alchemików, aby dla nich pracowali, i to im właśnie ofiarowali kamień filozoficzny, kiedy go odkryją. Tak też działo się w Polsce. Sędziwój podróżował po całej Europie, ale pracował też w Krakowie, dla króla Zygmunta III Wazy.

I oto, pewnego późnego wieczoru, w pracowni Sędziwoja na Wawelu, spotkali się król, jego siostra, Anna, oraz marszałek wielki koronny, Mikołaj Wolski...

- Posiadacie zatem tajemnicę kamienia filozoficznego, zwanego eliksirem wielkim, albo tinkturą czerwoną? – zapytał król, a w głosie jego brzmiało niedowierzanie.

Sędziwój skrzyżował ręce na piersi.

- Spreparowanie jednej drobnej tinktury czerwonej wymaga niezliczonej ilości prób. – odparł.

- Czyż żałowaliśmy wam pieniędzy? Ile już talarów pochłonęły twoje eksperymenty!

Sędziwój sięgnął do sakiewki i wysypał jej zawartość na dłoń:

- Ostatnie – rzekł wyciągając rękę, na której lśniły dwie srebrne monety.

- Nie potrzeba mi talarów – odparł Sędziwój. – Raczcie przyjrzeć się miłościwy Panie tym monetom. Z czego są zrobione?

- Ze srebra.

- A teraz racz miłościwa księżniczko – tu zwrócił się do królewny – wskazać, na której monecie mam dokonać transmutacji.

Księżniczka Anna drżącym paluszkiem dotknęła jednej z dwu srebrnych monet, spoczywających na dłoni alchemika.

Sędziwój wziął wskazaną monetę w dwa palce, a drugą do sakiewki schował.

- Raczcie, miłościwi państwo, zbliżyć się tutaj – to powiedziawszy ruszył w stronę ogniska. Za nim król, królewna i marszałek. W pewnym momencie alchemik zatrzymał ich gestem ręki, którą nakreślił krąg, po czym podjął z namaszczeniem:

- Jedna uncja tinktury czerwonej wystarczy, ażeby pięć tysięcy uncji ołowiu zmienić w złoto. W tym oto roztworze – to mówiąc wydobył z kieszeni małą buteleczkę – znajduje się drobina tinktury czerwonej, niewidocznej dla oka ludzkiego.

Potrząsnął buteleczką i dalej prawił:

- Tinktura czerwona, zwana eliksirem wielkim, stanowi też niezawodny lek – aurum potabile – który leczy choroby, ożywia siły i młodość przywraca.

Otworzył buteleczkę, parę kropel cennego płynu na monetę strząsnął, po czym buteleczkę na gzyms odstawił. Przez chwilę pieniądz w ręku ważył, chuchnął na niego, uniósł rękę, i wielkim głosem zawoławszy:

- Solve mihi hunc syllogismum – srebrną monetę w ogień cisnął.

Buchnęły płomienie, jakby kto prochu strzelniczego podsypał, po czym nastała chwila ciszy, w której słychać było tylko sapanie marszałka i syk ognistych języków obejmujących monetę, z której obecni nie spuszczali wzroku. A Sędziwój, blady z przejęcia, sięgnął po  szczypce, chwycił nimi monetę i podjął cichym głosem:

- Zrodzone w ogniu, który ma moc rozkładania wszelkiej materii na czynniki pierwsze, moc oczyszczającą, moc tajemną, zaklęciem wiedzy hermetycznej poczęte – oto jest.

Podał królowi w szczypcach – lśniący złocistym blaskiem – pieniądz.

- Złoto – szepnął król.

- Złoto – powtórzyła księżniczka.

- Złoto – rzekł marszałek. A Sędziwój złoty pieniądz podniósł do stołu i rzucił, aż szlachetny metal spadając, brzęknął.

Trzy głowy pochyliły się nad nim z ciekawością i niedowierzaniem.

Podczas gdy zebrani, w skupieniu oglądali monetę, przeobrażoną wiedzą hermetyczną, z czeluści starego komina wysunęła się szponiasta ręka, usiłując gzymsu dosięgnąć. Przez chwilę cienkie palce trzepotały w powietrzu, wreszcie dotknęły buteleczki z cudownym eliksirem.

Ciszę przerwał głos króla:

- I waga dobra, i blask złota, i dźwięk niezawodny.

Na to marszałek Wolski wyprostował się i zaczął uroczystym głosem:

- Miłościwy Panie, byliśmy dziś świadkami…

Dalsze jego słowa zagłuszył straszliwy huk z paleniska, na którym przed chwilą tliły się węgielki, buchnął snop ognia, rozległ się brzęk tłuczonych szyb i kłęby gryzącego, ciemnego dymu wypełniły komnatę.

Przez moment zebrani stali osłupiali i przerażeni, gdy z jakiegoś kąta zaczęły się wydobywać niesamowite jęki. 

Jeśli zainteresowało Was to, co się dalej wydarzyło tego wieczoru na Wawelu, przeczytajcie książkę Jadwigi Żylińskiej pt. "Tajemnica Sędziwoja", wydaną w 1962 roku, przez Biuro Wydawnicze RUCH, z której pochodzi powyższy fragment.

Tak natomiast wyobraził sobie to wydarzenie, czyli przemienienie srebra w złoto przed królem Zygmuntem, nasz wielki malarz, Jan Matejko. Namalował on w 1867 roku obraz, który na co dzień można oglądać w Muzeum Sztuki w Łodzi.




Michał Sędziwój zmarł 12 sierpnia 1636 roku w Krawarzach, a pochowany został w kościele Świętego Ducha w Opawie (obie miejscowości znajdują się obecnie w Czechach).

czwartek, 1 stycznia 2015

Jak to z Twardowskim było


W wielu opowieściach występują postacie mające niezwykłe umiejętności. Czarodzieje, czarodziejki, to osoby, które potrafią czynić czary. Większość z nich nie czyni krzywdy innym ludziom czy zwierzętom. Ale są też tacy, którzy swoją moc zawdzięczają siłom nieczystym, piekielnym, jednym słowem, mocom diabelskim. To czart czyli bies, tak naprawdę czyni te wszystkie, im przypisywane, czary. Daje im też bogactwo, poważanie u innych ludzi, wieczną młodość, ale cena, jaką muszą za to zapłacić jest ogromna. Własną krwią muszą bowiem podpisać z diabłem umowę, tak zwany cyrograf, że oddadzą po śmierci piekłu własną duszę. Ich nazywano czarnoksiężnikami. Nazwa ta pochodzi od czarnej księgi, którą się posługiwali, zawierającej reguły czarnej, diabelskiej magii.
W Polsce najbardziej znanym czarnoksiężnikiem był Pan Twardowski. Oto co o nim pisał znakomity dziewiętnastowieczny znawca historii, a także podań, legend i ludowych opowieści, Kazimierz  Władysław Wóycicki ...

Twardowski był dobry szlachcic, bo po mieczu i kądzieli. Chciał mieć więcej rozumu, niż mają drudzy poczciwi ludzie, i znaleźć na śmierć lekarstwo, bo nie chciało mu się umrzeć. W starej księdze raz wyczytał, jak diabła przywołać można, o północnej przeto dobie cicho wychodzi z Krakowa, kędy leczył w całym mieście, i przybywszy na Podgórze zaczął biesa głośno wzywać. Stanął prędko zawezwany; jak na one czasy bywało, zawarli z sobą umowę. Na kolanach zaraz diabeł napisał długi cyrograf, który własną krwią Twardowski, wyciśniętą z serdecznego palca, podpisał.
Między wieloma warunkami był ten główny: że dopóty ni do ciała, ni do duszy czart żadnego prawa nie ma, dopóki Twardowskiego w Rzymie nie ułapi.
Na mocy tej to umowy diabłu, jako swemu słudze, rozkazał naprzód, by z całej Polski srebro zniósł w jedno miejsce i piaskiem dobrze przysypał. Wskazał mu Olkusz; posłuszny służka dopełnił rozkazu wydanego i z tego srebra powstała sławna kopalnia srebra w Olkuszu.
Drugą rzecz kazał: do Pieskowej Skały by przyniósł skałę wysoką, przewrócił na dół najcieńszym końcem, ażeby tak wiecznie stała. Posłuszny giermek, jako pan kazał, postawił skałę, co dotąd stoi i zwie się Skałą Sokolą.
Wszystko, co jeno zażądał żywnie, miał na swoje zawołanie; jeździł na malowanym koniu, latał w powietrzu bez skrzydeł, w daleką siadał na koguta i prędzej bieżał niż konno, pływał po Wiśle ze swoją kochanką, wstecz wody bez wiosła i żagli, a jak szkło wziął do ręki, zapalał wioski na sto mil odległe.
Upodobawszy sobie jedną pannę chciał się ożenić; ale panna chowała we flaszce robaka i pod tym warunkiem obiecywała oddać temu rękę, kto zgadnie, co to za robak.
Twardowski, w ciemię nie bity, przebrał się w dziada łachmany i przyszedł do ładnej panny. Pyta go zaraz, ukazując z daleka flaszkę:
Co to za zwierzę, robak czy wąż?
Kto to odgadnie, będzie mój mąż.
A Twardowski odrzekł na to:
- To jest pszczółka, mościwa panno!
Zgadł w istocie i wnet się ożenił.
Pani Twardowska na Rynku Krakowskim ulepiła z gliny domek, w nim przedawała garnki i misy. Twardowski za bogatego przebrany pana, przejeżdżając z licznym dworem, tłuc je zawsze czeladzi kazał. A kiedy żona ze złości wyklinała w pień co żyje, on siedząc w pięknej kolasie śmiał się szczerze i wesoło.
Złota miał zawsze by piasku; bo co chciał, to diabeł znosił. Kiedy długo dokazuje, raz był zaszedł w bór ciemnisty bez narzędzi czarnoksięskich. Zaczął dumać zamyślony; nagle napada go diabeł i żąda, aby niezwłocznie udał się prosto do Rzymu.
Rozgniewany czarnoksiężnik mocą swojego zaklęcia zmusił biesa do ucieczki; zgrzytając kłami ze złości, wyrywa sosnę z korzeniami i tak silnie Twardowskiego uderza po nogach obu, że jedną zgruchotał całą. Od onej doby był kulawy i zwany odtąd powszechnie kuternogą.
W ostatku sprzykrzywszy sobie zły duch, czekając dość długo na duszę czarnoksiężnika, przybiera postać dworzanina i jak biegłego lekarza zaprasza niby do swojego pana, że potrzebuje pomocy. Twardowski za posłańcem śpieszy do pobliskiej wioski nie wiedząc, że w niej się gospoda nazywała Rzymem.
Skoro tylko próg przestąpił onego mieszkania, mnóstwo kruków, sów, puchaczy osiadło dach cały i wrzaskliwymi głosy napełniło powietrze. Twardowski od razu poznał, co go może tutaj spotkać, więc z kołyski dziecię małe, świeżo dopiero ochrzczone, porywa drżący na ręce, zaczyna piastować, gdy we własnej postaci wpada diabeł do izby.
Chociaż był pięknie ubrany – miał kapelusz trójgraniasty, frak niemiecki, z długą na brzuchu kamizelką, spodnie krótkie i obcisłe, a trzewiki ze sprzączkami i wstążkami, wszyscy go poznali zaraz, bo wyglądały rogi spod kapelusza, pazury z trzewika i harcap z tyłu.
Już chciał porwać Twardowskiego, gdy spostrzegł wielką przeszkodę, bo małe dziecko na ręku, do którego nie miał prawa. Ale bies wnet znalazł sposób; przystąpił do czarnoksiężnika i rzecze:
- Jesteś dobry szlachcic: zatem verbum nobile debet esse stabile.
Twardowski, widząc, że nie może złamać szlacheckiego słowa, złożył w kołyskę dziecię, a wraz ze swoim towarzyszem wylecieli wprost kominem.
Zawrzało stado radośnie sów, wron, kruków i puchaczy. Lecą wyżej, coraz wyżej. Twardowski nie stracił ducha; spojrzy w dół – widzi ziemię, a tak wysoko poleciał, że wsie widzi takie małe jak komary, miasta duże jakby muchy, a sam Kraków by dwa pająki razem.
Żal mu szczery serce ścisnął; tam zostawił wszystko drogie, co polubił i ukochał; a więc podleciawszy wyżej, gdzie ni sęp, ni orzeł Karpat skrzydłem wiatru nie poruszył, gdzie zaledwo okiem sięgnął, z zmordowanej piersi silnie dobędzie ostatku głosu i zanuci pieśń pobożną.
Była to jedna z kantyczek, które dawniej w swej młodości, kiedy nie znał żadnych czarów, duszę jeszcze miał niewinną, ułożył na cześć Marii i śpiewał zawsze codziennie.
Głos jego niknie w powietrzu, choć śpiewa z serca serdecznie, ale pasterze górale, co pod nim na górach paśli, zdziwieni podnieśli głowy, chcąc wiedzieć, skąd pieśń nabożna słowa im z chmurą przynosi. Głos jego bowiem nie poszedł w górę, ale przyległ do tej ziemi, by zbudował ludzkie dusze.
Skończył pieśń całą, zdziwiony wielce patrzy, że w górę nie leci wyżej, że zawisł w miejscu. Spojrzy dokoła – już towarzysza nie widzi swojej podróży; głos jeno mocny na sobą słyszy, co zagrzmiał w sinawej chmurze:
- Zostaniesz do dnia sądnego, zawieszony tak jak teraz!
Jak zawisł w miejscu, dotychczas buja, a choć mu słowa w ustach zamarły, choć głosu jego nikt nie dosłyszy, starcy, co dawne pamiętają czasy, gdy miesiąc w pełni zabłyśnie, przed niewielu jeszcze laty wskazywali czarną plamkę jako ciało Twardowskiego, zawieszone do dnia sądu.

Słowniczek

Dobry szlachcic - to nie znaczy, że miał dobre serce, ale że był prawdziwym szlachciem, bo i po mieczu, czyli po ojcu i po kądzieli, czyli po matce 
Kądziel czyli pęk włókna lnianego lub konopnego, z którego na kołowrotku przędło się nić
Kądziel na kołowrotku (źródło: www.wkazimierzudolnym.pl)
przeto - zatem, więc
kędy - gdzie
bies - diabeł, czart w języku staropolskim
cyrograf - ręcznie spisana umowa, która występuje chyba tylko w baśniach i legendach; nazwa pochodzi z języka greckiego
Pieskowa Skała - osada niedaleko Krakowa

Maczuga Herkulesa, zwana też Sokolą Skałą; w tle zamek w Pieskowej Skale
(źródło: http://pl.wikipedia.org)
jeno - tylko
żywnie - wszystko
bieżać - biec, jechać
wstecz wody - pod prąd
flaszka - butelka
w ciemię nie bity - sprytny, przebiegły (dziś mówi się trochę inaczej, nie w ciemię bity, ale znaczy to to samo)
w istocie - naprawdę, rzeczywiście
wnet - szybko, prędko
w pień - wszyscy, wszystko, bez wyjątku
kolasa - lekki, odkryty powóz konny, bryczka

(źródło: www.krzemieniewo.net)
by - jakby, tyle co
w ostatku - na koniec
dworzanin - człowiek służący na dworze bogatego szlachcica, księcia, króla
biegły - zręczny, doświadczony
kapelusz trójgraniasty - to kapelusz z trzema rogami, inna jego nazwa to tricorn (czytaj: trikorn)

Trójgraniasty kapelusz, czyli tricorn (źródło: www.kangoo.pl)

harcap - długi spleciony warkocz męski

Na tym rysunku widzicie barona Munchausena,
bohatera niesamowitych opowieści, który twierdził,
że  uciekł z oblężonego miasta na kuli armatniej.
Popatrzcie na tył jego głowy, widzicie długi harcap z kokardą?
(źródło: http://pixabay.com)

verbum nobile debet esse stabile - to zdanie w języku łacińskim znaczy: słowo szlacheckie zawsze musi być pewne, czyli dotrzymane. Innymi słowy, słowo szlachcica, to rzecz święta. 
Karpaty - to długi łańcuch górski. Jego częścią są nasze najwyższe góry, Tatry. Ich najwyższy szczyt, Gerlach, znajdujący się w Słowacji, ma 2655 metrów nad poziomem morza
kantyczka - pieśń religijna
nabożna - to dawna forma słowa pobożna
zbudować - w tym tekście słowo to ma znaczenie sprawić dobre wrażenie, także wesprzeć kogoś


Kazimierz Wóycicki poświęcił Twardowskiemu jedno opowiadanie, oparte na starych ludowych opowieściach. Całą zaś powieść na temat jego życia i przygód napisał inny dziewiętnastowieczny pisarz, Józef Ignacy Kraszewski. W niej można znaleźć między innymi opowieść, jak to Twardowski na prośbę króla Zygmunta Augusta, ukazał mu w zwierciadle postać jego zmarłej, ukochanej żony Barbary. To dramatyczne wydarzenie spowodowało wielkie kłopoty dla czarnoksiężnika. Można to obejrzeć w dwóch filmach. Jeden z nich nakręcono jeszcze przed drugą wojną światową, w roku 1936, z najlepszymi ówczesnymi aktorami polskiego kina.




Drugim jest film pod tytułem "Dzieje Mistrza Twardowskiego", którego reżyserem i scenarzystą jest Krzysztof Gradowski. Nakręcono go w roku 1995.

Jeden z naszych największych poetów, Adam Mickiewicz, napisał balladę, w której opisał, w jaki sposób Twardowski poradził sobie w końcu z diabłem. Według tej ballady, w setną rocznicę śmierci poety, w roku 1955, powstał ten film animowany. Autorem scenariusza, czyli opisu scen, oraz autorem projektu plastycznego był wspaniały ilustrator książek (nie tylko dla dzieci) Jan Marcin Szancer. Reżyserem zaś filmu był Lechosław Marszałek, twórca takich seriali animowanych jak "Bolek i Lolek", "Reksio" czy "Przygody błękitnego rycerzyka". 


__________________

A jak naprawdę było z Twardowskim? Czy rzeczywiście żył kiedyś? Czy też jest tylko wymysłem naszych przodków?
Kilkaset lat temu na dworach królewskich i cesarskich przebywali ludzie zajmujący się poszukiwaniem tak zwanego kamienia filozoficznego, substancji, która dawałaby ludziom wieczną młodość i pozwalała zamieniać w złoto wszelkie inne metale. Nazywano ich alchemikami. W czasach Zygmunta Augusta mieszkał w Krakowie alchemik niemiecki, Laurentius Dhur (czytaj: dur). Jego nazwisko w języku łacińskim, wówczas języku oficjalnym, w którym pisano wszystkie dokumenty, brzmiało Durentius, a to oznacza twardy. Może to właśnie on był pierwowzorem mistrza Twardowskiego. A może któryś z dwóch ówczesnych uczonych angielskich, którzy przebywali w Krakowie już po śmierci króla Zygmunta Augusta, w czasach Stefana Batorego: John Dee (czytaj: dżon di) oraz Edward Kelley (czytaj: keli). A może ktoś jeszcze wcześniej żyjący. Znany jest, przechowywany w Płocku dokument pochodzący z roku 1495, w którym jest mowa o jakimś czarnoksiężniku Twardoskym (właśnie przez y).          

Jedno jest pewne, mistrz Twardowski jest znany i bliski wszystkim Polakom. Czy jest jakieś dziecko w Polsce, które nie zna tego dwuwiersza:
Mistrz Twardowski na kogucie
W jednym kapciu, w drugim bucie?

Od kilku lat jedną z atrakcji w Bydgoszczy jest Mistrz Twardowski, który dwa razy dziennie wychyla się z okna, by pozdrowić zgromadzonych poniżej przechodniów Jest ona związana z wizytą Mistrza w tym mieście...

W roku pańskim 1560, w piękny majowy dzień na Starym Rynku zgromadził się ogromny tłum, wszyscy byli podnieceni, ale nie bardzo wiedzieli co się ma wydarzyć. Nawet pan burmistrz, ze złotym łańcuchem na szyi, się zjawił – widać dostojnego gościa powitać przybył. Nagle powstała ogromna wrzawa – Jedzie! Jedzie! – krzyczano. Patrzą ludziska, a tu ulicą Mostową na pięknym kogucie, w złote pióra strojnym, jedzie Pan Twardowski. Wjechał na Rynek, koguta zatrzymał, aż złote iskry się posypały. Zsiadłszy z pięknego ptaka, pokłon oddał burmistrzowi, który z kolei czarnoksiężnika dukatami obdarzył i szczęśliwego pobytu w mieście życzył.

Tymczasem wierny sługa Twardowskiego – Maciek i bydgoski diabełek Węgliszek smutki ludzkie zbierali i obiecali mistrzowi je przedłożyć. Długi czas mistrz w Bydgoszczy ludzi leczył, zwierzęta uzdrawiał oraz wiele czarów wykonał, biorąc za to sowitą zapłatę.
Nawet pan burmistrz do Twardowskiego się zwrócił z prośbą o pomoc w nieszczęściu. Mistrz wysłuchawszy skarg siwego już pana, dowiedział się, że w jego mieszkaniu kusi, a w nocy to i trzaski bywają, okropny rumor się czyni i śpiew w komnatach słychać. Twardowski, aby się o tym przekonać, u burmistrza w domu zamieszkał przez trzy tygodnie, ale nic nie kusiło. Twardowski przyrzekł burmistrzowi, że po jego odjeździe z Bydgoszczy już kusić nie będzie. Po wielu zabiegach Twardowski odmłodził burmistrza, tak, że jego młoda żona dopiero po dłuższej rozmowie męża poznała. (źródło: wikipedia)


Z nazwiskiem Twardowskiego związana jest też historia dwóch zwierciadeł. Jedno z nich przechowywane jest w Sandomierzu, drugie wisi w zakrystii kościoła w Węgrowie. 
Mówi się, że  węgrowskie lustro przynosi nieszczęście temu, kto w nie spojrzy. Cesarz Francuzów, Napoleon Bonaparte, kiedy udawał się na wojnę z carem Rosji w 1812 roku, zobaczył w nim klęskę swojej wielkiej armii. Tak go to rozzłościło, że rzucił zwierciadło na posadzkę, a ono pękło na trzy części.
Napis w języku łacińskim na ramie lustra brzmi po polsku: Zabawiał się tym lustrem Twardowski magiczne sztuki ukazując lecz na służbę Bożą obrócone to jest.
(źródło: www.liw-zamek.pl)


A może ktoś narysuje Mistrza Twardowskiego i którąś z jego przygód i przyśle mi rysunek?