Gadki z całego świata, czyli opowieści mojego dzieciństwa i nie tylko - blog dla maluchów
Przykro mi, ale...
Miał być blog dla rodziny, znajomych i nieznajomych z małymi dziećmi. Wiele bliskich miosób dowiedziało się o nim. Siedziałem więc, wymyślałem, szperałem, pisałem, publikowałem. Tymczasem, po blisko trzech miesiącach okazało się, że nikt nie ma czasu na to, żeby to wszystko czytać. Nawet w zimowe weekendy. Czyli, tak naprawdę poświęcałem swój czas na pisanie do szuflady. Ale nie o ten czas mi chodzi. Przede wszystkim jest to nie tylko frustrujące lecz i bardzo przykre czekać po każdym opublikowanym artykule na jakąkolwiek reakcję i całymi dniami ... nic. Mam wrażenie, że także nieliczne komentarze Agaty były przeze mnie siłą wymuszone. Nie wiem nawet czy to co wymyślam i proponuję ma jakiś sens, czy się komuś podoba, do czegoś przydaje. Wygląda na to, że nie. Zaprzestaję więc regularnej publikacji. Jak mnie najdzie wena to wówczas może coś wrzucę...
2 lutego 1566 roku, w miejscowości Łukowica, niedaleko Nowego Sącza, przyszedł na świat w rodzinie Jakuba Sędzimira, polskiego szlachcica, herbu Ostoja, syn, któremu dano na imię Michał. Późniejszy uczeń Akademii Krakowskiej, którą dziś znamy jako Uniwersytet Jagielloński, stał się Michał, zwany Sędziwojem, sławnym w całej Europie uczonym. Dokonywał wielu doświadczeń, w których przemieniał różne substancje, czyli zajmował się, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, chemią. Wówczas takich ludzi nazywano alchemikami, a celem ich działania było odkrycie sposobu na stworzenie kamienia filozoficznego, cudownej substancji, dzięki której wszelkie metale można by zamienić w złoto, a ludziom dać lekarstwo na wszelkie choroby i cudowny środek dający wieczną młodość. Dziś wiemy, że przemiany takie wymagają olbrzymich ilości energii, temperatury takiej, jaka jest na przykład na Słońcu (w jego wnętrzu, są to miliony stopni Celsjusza!!!), a jedno cudowne lekarstwo na wszystkie dolegliwości nie istnieje. Jednak bez alchemików w dawnych czasach, nie byłoby dzisiejszych nauk: chemii, fizyki, medycyny...
Przez wieki, europejscy władcy, książęta i królowie, starali się przyciągnąć na swoje dwory alchemików, aby dla nich pracowali, i to im właśnie ofiarowali kamień filozoficzny, kiedy go odkryją. Tak też działo się w Polsce. Sędziwój podróżował po całej Europie, ale pracował też w Krakowie, dla króla Zygmunta III Wazy.
I oto, pewnego późnego wieczoru, w pracowni Sędziwoja na Wawelu, spotkali się król, jego siostra, Anna, oraz marszałek wielki koronny, Mikołaj Wolski...
- Posiadacie zatem
tajemnicę kamienia filozoficznego, zwanego eliksirem wielkim, albo tinkturą
czerwoną? – zapytał król, a w głosie jego brzmiało niedowierzanie.
Sędziwój skrzyżował
ręce na piersi.
- Spreparowanie jednej
drobnej tinktury czerwonej wymaga niezliczonej ilości prób. – odparł.
- Czyż żałowaliśmy wam
pieniędzy? Ile już talarów pochłonęły twoje eksperymenty!
Sędziwój sięgnął do
sakiewki i wysypał jej zawartość na dłoń:
- Ostatnie – rzekł wyciągając
rękę, na której lśniły dwie srebrne monety.
- Nie potrzeba mi
talarów – odparł Sędziwój. – Raczcie przyjrzeć się miłościwy Panie tym monetom.
Z czego są zrobione?
- Ze srebra.
- A teraz racz miłościwa
księżniczko – tu zwrócił się do królewny – wskazać, na której monecie mam
dokonać transmutacji.
Księżniczka Anna drżącym
paluszkiem dotknęła jednej z dwu srebrnych monet, spoczywających na dłoni
alchemika.
Sędziwój wziął wskazaną
monetę w dwa palce, a drugą do sakiewki schował.
- Raczcie, miłościwi
państwo, zbliżyć się tutaj – to powiedziawszy ruszył w stronę ogniska. Za nim
król, królewna i marszałek. W pewnym momencie alchemik zatrzymał ich gestem
ręki, którą nakreślił krąg, po czym podjął z namaszczeniem:
- Jedna uncja tinktury czerwonej
wystarczy, ażeby pięć tysięcy uncji ołowiu zmienić w złoto. W tym oto roztworze
– to mówiąc wydobył z kieszeni małą buteleczkę – znajduje się drobina tinktury
czerwonej, niewidocznej dla oka ludzkiego.
Potrząsnął buteleczką i
dalej prawił:
- Tinktura czerwona,
zwana eliksirem wielkim, stanowi też niezawodny lek – aurum potabile – który leczy
choroby, ożywia siły i młodość przywraca.
Otworzył buteleczkę,
parę kropel cennego płynu na monetę strząsnął, po czym buteleczkę na gzyms
odstawił. Przez chwilę pieniądz w ręku ważył, chuchnął na niego, uniósł rękę, i
wielkim głosem zawoławszy:
- Solve mihi hunc
syllogismum – srebrną monetę w ogień cisnął.
Buchnęły płomienie,
jakby kto prochu strzelniczego podsypał, po czym nastała chwila ciszy, w której
słychać było tylko sapanie marszałka i syk ognistych języków obejmujących
monetę, z której obecni nie spuszczali wzroku. A Sędziwój, blady z przejęcia,
sięgnął po szczypce, chwycił nimi monetę
i podjął cichym głosem:
- Zrodzone w ogniu,
który ma moc rozkładania wszelkiej materii na czynniki pierwsze, moc oczyszczającą,
moc tajemną, zaklęciem wiedzy hermetycznej poczęte – oto jest.
Podał królowi w
szczypcach – lśniący złocistym blaskiem – pieniądz.
- Złoto – szepnął król.
- Złoto – powtórzyła księżniczka.
- Złoto – rzekł marszałek.
A Sędziwój złoty pieniądz podniósł do stołu i rzucił, aż szlachetny metal
spadając, brzęknął.
Trzy głowy pochyliły
się nad nim z ciekawością i niedowierzaniem.
Podczas gdy zebrani, w
skupieniu oglądali monetę, przeobrażoną wiedzą hermetyczną, z czeluści starego
komina wysunęła się szponiasta ręka, usiłując gzymsu dosięgnąć. Przez chwilę
cienkie palce trzepotały w powietrzu, wreszcie dotknęły buteleczki z cudownym
eliksirem.
Ciszę przerwał głos
króla:
- I waga dobra, i blask
złota, i dźwięk niezawodny.
Na to marszałek Wolski
wyprostował się i zaczął uroczystym głosem:
- Miłościwy Panie, byliśmy
dziś świadkami…
Dalsze jego słowa
zagłuszył straszliwy huk z paleniska, na którym przed chwilą tliły się
węgielki, buchnął snop ognia, rozległ się brzęk tłuczonych szyb i kłęby
gryzącego, ciemnego dymu wypełniły komnatę.
Przez moment zebrani
stali osłupiali i przerażeni, gdy z jakiegoś kąta zaczęły się wydobywać
niesamowite jęki.
Jeśli zainteresowało Was to, co się dalej wydarzyło tego wieczoru na Wawelu, przeczytajcie książkę Jadwigi Żylińskiej pt. "Tajemnica Sędziwoja", wydaną w 1962 roku, przez Biuro Wydawnicze RUCH, z której pochodzi powyższy fragment.
Tak natomiast wyobraził sobie to wydarzenie, czyli przemienienie srebra w złoto przed królem Zygmuntem, nasz wielki malarz, Jan Matejko. Namalował on w 1867 roku obraz, który na co dzień można oglądać w Muzeum Sztuki w Łodzi.
Michał Sędziwój zmarł 12 sierpnia 1636 roku w Krawarzach, a pochowany został w kościele Świętego Ducha w Opawie (obie miejscowości znajdują się obecnie w Czechach).
W wielu opowieściach występują postacie
mające niezwykłe umiejętności. Czarodzieje, czarodziejki, to osoby, które
potrafią czynić czary. Większość z nich nie czyni krzywdy innym ludziom czy
zwierzętom. Ale są też tacy, którzy swoją moc zawdzięczają siłom nieczystym, piekielnym,
jednym słowem, mocom diabelskim. To czart czyli bies, tak naprawdę czyni te wszystkie, im
przypisywane, czary. Daje im też bogactwo, poważanie u innych ludzi, wieczną
młodość, ale cena, jaką muszą za to zapłacić jest ogromna. Własną krwią muszą
bowiem podpisać z diabłem umowę, tak zwany cyrograf, że oddadzą po śmierci piekłu
własną duszę. Ich nazywano czarnoksiężnikami. Nazwa ta pochodzi od czarnej
księgi, którą się posługiwali, zawierającej reguły czarnej, diabelskiej magii.
W Polsce najbardziej znanym
czarnoksiężnikiem był Pan Twardowski. Oto co o nim pisał znakomity dziewiętnastowieczny
znawca historii, a także podań, legend i ludowych opowieści, Kazimierz
Władysław Wóycicki ...
Twardowski był dobry szlachcic,
bo po mieczu i kądzieli. Chciał mieć więcej rozumu, niż mają drudzy poczciwi
ludzie, i znaleźć na śmierć lekarstwo, bo nie chciało mu się umrzeć. W starej
księdze raz wyczytał, jak diabła przywołać można, o północnej przeto dobie
cicho wychodzi z Krakowa, kędy leczył w całym mieście, i przybywszy na Podgórze
zaczął biesa głośno wzywać. Stanął prędko zawezwany; jak na one czasy bywało,
zawarli z sobą umowę. Na kolanach zaraz diabeł napisał długi cyrograf, który
własną krwią Twardowski, wyciśniętą z serdecznego palca, podpisał.
Między wieloma warunkami był ten
główny: że dopóty ni do ciała, ni do duszy czart żadnego prawa nie ma, dopóki
Twardowskiego w Rzymie nie ułapi.
Na mocy tej to umowy diabłu, jako
swemu słudze, rozkazał naprzód, by z całej Polski srebro zniósł w jedno miejsce
i piaskiem dobrze przysypał. Wskazał mu Olkusz; posłuszny służka dopełnił
rozkazu wydanego i z tego srebra powstała sławna kopalnia srebra w Olkuszu.
Drugą rzecz kazał: do Pieskowej
Skały by przyniósł skałę wysoką, przewrócił na dół najcieńszym końcem, ażeby
tak wiecznie stała. Posłuszny giermek, jako pan kazał, postawił skałę, co dotąd
stoi i zwie się Skałą Sokolą.
Wszystko, co jeno zażądał żywnie,
miał na swoje zawołanie; jeździł na malowanym koniu, latał w powietrzu bez
skrzydeł, w daleką siadał na koguta i prędzej bieżał niż konno, pływał po Wiśle
ze swoją kochanką, wstecz wody bez wiosła i żagli, a jak szkło wziął do ręki,
zapalał wioski na sto mil odległe.
Upodobawszy sobie jedną pannę
chciał się ożenić; ale panna chowała we flaszce robaka i pod tym warunkiem
obiecywała oddać temu rękę, kto zgadnie, co to za robak.
Twardowski, w ciemię nie bity,
przebrał się w dziada łachmany i przyszedł do ładnej panny. Pyta go zaraz, ukazując
z daleka flaszkę:
Co to za zwierzę, robak czy wąż?
Kto to odgadnie, będzie mój mąż.
A Twardowski odrzekł na to:
- To jest pszczółka, mościwa
panno!
Zgadł w istocie i wnet się
ożenił.
Pani Twardowska na Rynku
Krakowskim ulepiła z gliny domek, w nim przedawała garnki i misy. Twardowski za
bogatego przebrany pana, przejeżdżając z licznym dworem, tłuc je zawsze
czeladzi kazał. A kiedy żona ze złości wyklinała w pień co żyje, on siedząc w pięknej
kolasie śmiał się szczerze i wesoło.
Złota miał zawsze by piasku; bo
co chciał, to diabeł znosił. Kiedy długo dokazuje, raz był zaszedł w bór
ciemnisty bez narzędzi czarnoksięskich. Zaczął dumać zamyślony; nagle napada go
diabeł i żąda, aby niezwłocznie udał się prosto do Rzymu.
Rozgniewany czarnoksiężnik mocą
swojego zaklęcia zmusił biesa do ucieczki; zgrzytając kłami ze złości, wyrywa
sosnę z korzeniami i tak silnie Twardowskiego uderza po nogach obu, że jedną
zgruchotał całą. Od onej doby był kulawy i zwany odtąd powszechnie kuternogą.
W ostatku sprzykrzywszy sobie zły
duch, czekając dość długo na duszę czarnoksiężnika, przybiera postać dworzanina
i jak biegłego lekarza zaprasza niby do swojego pana, że potrzebuje pomocy.
Twardowski za posłańcem śpieszy do pobliskiej wioski nie wiedząc, że w niej się
gospoda nazywała Rzymem.
Skoro tylko próg przestąpił onego
mieszkania, mnóstwo kruków, sów, puchaczy osiadło dach cały i wrzaskliwymi
głosy napełniło powietrze. Twardowski od razu poznał, co go może tutaj spotkać,
więc z kołyski dziecię małe, świeżo dopiero ochrzczone, porywa drżący na ręce,
zaczyna piastować, gdy we własnej postaci wpada diabeł do izby.
Chociaż był pięknie ubrany – miał
kapelusz trójgraniasty, frak niemiecki, z długą na brzuchu kamizelką, spodnie
krótkie i obcisłe, a trzewiki ze sprzączkami i wstążkami, wszyscy go poznali
zaraz, bo wyglądały rogi spod kapelusza, pazury z trzewika i harcap z tyłu.
Już chciał porwać Twardowskiego,
gdy spostrzegł wielką przeszkodę, bo małe dziecko na ręku, do którego nie miał
prawa. Ale bies wnet znalazł sposób; przystąpił do czarnoksiężnika i rzecze:
- Jesteś dobry szlachcic: zatem
verbum nobile debet esse stabile.
Twardowski, widząc, że nie może złamać
szlacheckiego słowa, złożył w kołyskę dziecię, a wraz ze swoim towarzyszem wylecieli
wprost kominem.
Zawrzało stado radośnie sów,
wron, kruków i puchaczy. Lecą wyżej, coraz wyżej. Twardowski nie stracił ducha;
spojrzy w dół – widzi ziemię, a tak wysoko poleciał, że wsie widzi takie małe
jak komary, miasta duże jakby muchy, a sam Kraków by dwa pająki razem.
Żal mu szczery serce ścisnął; tam
zostawił wszystko drogie, co polubił i ukochał; a więc podleciawszy wyżej,
gdzie ni sęp, ni orzeł Karpat skrzydłem wiatru nie poruszył, gdzie zaledwo
okiem sięgnął, z zmordowanej piersi silnie dobędzie ostatku głosu i zanuci
pieśń pobożną.
Była to jedna z kantyczek, które
dawniej w swej młodości, kiedy nie znał żadnych czarów, duszę jeszcze miał
niewinną, ułożył na cześć Marii i śpiewał zawsze codziennie.
Głos jego niknie w powietrzu,
choć śpiewa z serca serdecznie, ale pasterze górale, co pod nim na górach
paśli, zdziwieni podnieśli głowy, chcąc wiedzieć, skąd pieśń nabożna słowa im z
chmurą przynosi. Głos jego bowiem nie poszedł w górę, ale przyległ do tej
ziemi, by zbudował ludzkie dusze.
Skończył pieśń całą, zdziwiony
wielce patrzy, że w górę nie leci wyżej, że zawisł w miejscu. Spojrzy dokoła –
już towarzysza nie widzi swojej podróży; głos jeno mocny na sobą słyszy, co
zagrzmiał w sinawej chmurze:
- Zostaniesz do dnia sądnego,
zawieszony tak jak teraz!
Jak zawisł w miejscu, dotychczas
buja, a choć mu słowa w ustach zamarły, choć głosu jego nikt nie dosłyszy,
starcy, co dawne pamiętają czasy, gdy miesiąc w pełni zabłyśnie, przed niewielu
jeszcze laty wskazywali czarną plamkę jako ciało Twardowskiego, zawieszone do
dnia sądu.
Słowniczek
Dobry szlachcic - to nie znaczy, że miał dobre serce, ale że był prawdziwym szlachciem, bo i po mieczu, czyli po ojcu i po kądzieli, czyli po matce
Kądziel czyli pęk włókna lnianego lub konopnego, z którego na kołowrotku przędło się nić
Kądziel na kołowrotku (źródło: www.wkazimierzudolnym.pl)
przeto - zatem, więc kędy - gdzie bies - diabeł, czart w języku staropolskim cyrograf - ręcznie spisana umowa, która występuje chyba tylko w baśniach i legendach; nazwa pochodzi z języka greckiego
Pieskowa Skała - osada niedaleko Krakowa
Maczuga Herkulesa, zwana też Sokolą Skałą; w tle zamek w Pieskowej Skale
(źródło: http://pl.wikipedia.org)
jeno - tylko
żywnie - wszystko
bieżać - biec, jechać
wstecz wody - pod prąd
flaszka - butelka
w ciemię nie bity - sprytny, przebiegły (dziś mówi się trochę inaczej, nie w ciemię bity, ale znaczy to to samo)
w istocie - naprawdę, rzeczywiście
wnet - szybko, prędko
w pień - wszyscy, wszystko, bez wyjątku
kolasa - lekki, odkryty powóz konny, bryczka
(źródło: www.krzemieniewo.net)
by - jakby, tyle co w ostatku - na koniec dworzanin - człowiek służący na dworze bogatego szlachcica, księcia, króla biegły - zręczny, doświadczony kapelusz trójgraniasty - to kapelusz z trzema rogami, inna jego nazwa to tricorn (czytaj: trikorn)
Trójgraniasty kapelusz, czyli tricorn (źródło: www.kangoo.pl)
harcap - długi spleciony warkocz męski
Na tym rysunku widzicie barona Munchausena,
bohatera niesamowitych
opowieści, który twierdził,
że uciekł z oblężonego miasta na kuli
armatniej.
Popatrzcie na tył jego głowy, widzicie długi harcap z
kokardą?
(źródło: http://pixabay.com)
verbum nobile debet esse stabile - to zdanie w języku
łacińskim znaczy: słowo szlacheckie zawsze musi być pewne,
czyli dotrzymane. Innymi słowy, słowo szlachcica, to rzecz święta. Karpaty - to długi łańcuch górski. Jego częścią są nasze najwyższe góry, Tatry. Ich najwyższy szczyt, Gerlach, znajdujący się w Słowacji, ma 2655 metrów nad poziomem morza kantyczka - pieśń religijna nabożna - to dawna forma słowa pobożna zbudować - w tym tekście słowo to ma znaczenie sprawić dobre wrażenie, także wesprzeć kogoś
Kazimierz Wóycicki
poświęcił Twardowskiemu jedno opowiadanie, oparte na starych ludowych
opowieściach. Całą zaś powieść na temat jego życia i przygód napisał inny
dziewiętnastowieczny pisarz, Józef Ignacy Kraszewski. W niej można znaleźć między
innymi opowieść, jak to Twardowski na prośbę króla Zygmunta Augusta, ukazał mu
w zwierciadle postać jego zmarłej, ukochanej żony Barbary. To dramatyczne
wydarzenie spowodowało wielkie kłopoty dla czarnoksiężnika. Można to obejrzeć w
dwóch filmach. Jeden z nich nakręcono jeszcze przed drugą wojną światową, w
roku 1936, z najlepszymi ówczesnymi aktorami polskiego kina.
Drugim jest film pod tytułem "Dzieje Mistrza Twardowskiego", którego reżyserem i scenarzystą jest Krzysztof Gradowski. Nakręcono go w roku 1995.
Jeden z naszych największych poetów, Adam Mickiewicz, napisał balladę, w której opisał, w jaki sposób Twardowski poradził sobie w końcu z diabłem. Według tej ballady, w setną rocznicę śmierci poety, w roku 1955, powstał ten film animowany. Autorem scenariusza, czyli opisu scen, oraz autorem projektu plastycznego był wspaniały ilustrator książek (nie tylko dla dzieci) Jan Marcin Szancer. Reżyserem zaś filmu był Lechosław Marszałek, twórca takich seriali animowanych jak "Bolek i Lolek", "Reksio" czy "Przygody błękitnego rycerzyka".
__________________
A jak naprawdę było z Twardowskim? Czy rzeczywiście żył kiedyś? Czy też jest tylko wymysłem naszych przodków?
Kilkaset lat temu na dworach królewskich i cesarskich przebywali ludzie zajmujący się poszukiwaniem tak zwanego kamienia filozoficznego, substancji, która dawałaby ludziom wieczną młodość i pozwalała zamieniać w złoto wszelkie inne metale. Nazywano ich alchemikami. W czasach Zygmunta Augusta mieszkał w Krakowie alchemik niemiecki, Laurentius Dhur (czytaj: dur). Jego nazwisko w języku łacińskim, wówczas języku oficjalnym, w którym pisano wszystkie dokumenty, brzmiało Durentius, a to oznacza twardy.Może to właśnie on był pierwowzorem mistrza Twardowskiego. A może któryś z dwóch ówczesnych uczonych angielskich, którzy przebywali w Krakowie już po śmierci króla Zygmunta Augusta, w czasach Stefana Batorego:John Dee (czytaj: dżon di) oraz Edward Kelley (czytaj: keli). A może ktoś jeszcze wcześniej żyjący. Znany jest, przechowywany w Płocku dokument pochodzący z roku 1495, w którym jest mowa o jakimś czarnoksiężniku Twardoskym (właśnie przez y).
Jedno jest pewne, mistrz Twardowski jest znany i bliski wszystkim Polakom. Czy jest jakieś dziecko w Polsce, które nie zna tego dwuwiersza:
Mistrz Twardowski na kogucie
W jednym kapciu, w drugim bucie?
Od kilku lat jedną z atrakcji w Bydgoszczy jest Mistrz Twardowski, który dwa razy dziennie wychyla się z okna, by pozdrowić zgromadzonych poniżej przechodniów Jest ona związana z wizytą Mistrza w tym mieście...
W roku pańskim 1560, w piękny majowy dzień na Starym Rynku
zgromadził się ogromny tłum, wszyscy byli podnieceni, ale nie bardzo
wiedzieli co się ma wydarzyć. Nawet pan burmistrz, ze złotym łańcuchem
na szyi, się zjawił – widać dostojnego gościa powitać przybył. Nagle
powstała ogromna wrzawa – Jedzie! Jedzie! – krzyczano. Patrzą ludziska, a
tu ulicą Mostową na pięknym kogucie, w złote pióra strojnym, jedzie Pan
Twardowski. Wjechał na Rynek, koguta zatrzymał, aż złote iskry się
posypały. Zsiadłszy z pięknego ptaka, pokłon oddał burmistrzowi, który z
kolei czarnoksiężnika dukatami obdarzył i szczęśliwego pobytu w mieście
życzył.
Tymczasem wierny sługa Twardowskiego – Maciek i bydgoski diabełek
Węgliszek smutki ludzkie zbierali i obiecali mistrzowi je przedłożyć.
Długi czas mistrz w Bydgoszczy ludzi leczył, zwierzęta uzdrawiał oraz
wiele czarów wykonał, biorąc za to sowitą zapłatę.
Nawet pan burmistrz do Twardowskiego się zwrócił z prośbą o pomoc
w nieszczęściu. Mistrz wysłuchawszy skarg siwego już pana, dowiedział
się, że w jego mieszkaniu kusi, a w nocy to i trzaski bywają, okropny
rumor się czyni i śpiew w komnatach słychać. Twardowski, aby się o tym
przekonać, u burmistrza w domu zamieszkał przez trzy tygodnie, ale nic
nie kusiło. Twardowski przyrzekł burmistrzowi, że po jego odjeździe z
Bydgoszczy już kusić nie będzie. Po wielu zabiegach Twardowski odmłodził
burmistrza, tak, że jego młoda żona dopiero po dłuższej rozmowie męża
poznała. (źródło: wikipedia)
Z nazwiskiem Twardowskiego związana jest też historia dwóch zwierciadeł. Jedno z nich przechowywane jest w Sandomierzu, drugie wisi w zakrystii kościoła w Węgrowie.
Mówi się, że węgrowskie lustro przynosi nieszczęście temu, kto w nie spojrzy. Cesarz Francuzów, Napoleon Bonaparte, kiedy udawał się na wojnę z carem Rosji w 1812 roku, zobaczył w nim klęskę swojej wielkiej armii. Tak go to rozzłościło, że rzucił zwierciadło na posadzkę, a ono pękło na trzy części.
Napis w języku łacińskim na ramie lustra brzmi po polsku: Zabawiał się tym lustrem Twardowski magiczne sztuki ukazując lecz na służbę Bożą obrócone to jest.
(źródło: www.liw-zamek.pl)
A może ktoś narysuje Mistrza Twardowskiego i którąś z jego przygód i przyśle mi rysunek?